Elena mówiła, żeby dojechać bezpośrednio do wyspy Olchon. My jednak żądni przygód wysiadamy w Jelency- jakieś 67 km od promu na wyspę.
Wsiadamy na rowerki i w drogę... Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymujemy się przy rzece. Kąpią się Buriaci, więc postanawiamy się do nich przyłączyć. Woda jest zimna , wchodzi tylko Kuba. Po chwili do brzegu dobija stado krów i nic sobie nie robi z kąpiących się ludzi. Piją i zanieczyszczają rzekę. Nie tylko one uprzykrzały te chwile, nawet Buriaci uznawani w Rosji za bardzo gościnnych zaczęli być nieprzyjemni.
Odjechaliśmy kawałek dalej i nad tą samą rzeką rozbiliśmy namiot. Najpierw czekaliśmy aż grupa Buriatów skończy piknikować, a później zaczęła się jedna z gorszych nocy w naszym życiu. Po godzinie snu pod namiot podjechała spora grupa pijanych osób. Rozpalili ognisko i zagłuszali spokój muzyką z samochodu. Za wszelką cenę próbowali " wyciągnąć" nas z namiotu. My siedzieliśmy cichutko tak żeby nie wiedzieli kto jest w środku i trochę się bali :-)
Zdążyliśmy zasnąć jak rozszalała burza. Grzmoty długo rozchodziły się po górach. Lunął deszcz a my w małym namiociku, przy skałach i cieku wodnym z aluminiowymi wstawkami w namiocie. Nic tylko czekać na pioruny....
Jakby tego było mało mieliśmy w nocy towarzystwo zwierząt podchodzących do samego namiotu. Kuby burczenie w brzuchu brzmiało jak porykiwanie niedźwiedzia co trochę bardziej podsyciło klimacik.
Rano nie mogliśmy wypić nawet herbaty...komarom słońce nie przeszkadzało.
Wyruszyliśmy w drogę.
Upał szybko nas zmęczył, więc zdecydowaliśmy przeczekać w budkach przy miejscach kultu Buriatów- słupach obwiązanych wstążkami pod które trzeba było położyć pieniądze.
:-) to pomogło.....dalsza drogę odbywaliśmy już z miłym kierowcą, wygodnym samochodem.