Już na dworcu Ayutthayi daliśmy się nabrać kierowcy tuk-tuka, który wywiózł nas w miejsce przeciwległe do tego, do którego zmierzaliśmy. Z kiepskimi humorami i ciężkimi plecakami wróciliśmy do dworca autobusowego i stamtąd, już na własnych nogach, doszliśmy do ulicy Thanon Pathon, na której końcu znajdował się Sherwood House-miejsce tak bardzo polecane w przwodnikach ( basen dla bardziej wymagających).
Ułożyliśmy plecaki w rogu sali i po ciepłym, mało smacznym posiłku wypożyczyliśmy rowery, którymi zwiedzanie miasta okazało się być mało wyczerpujące, szybkie i bardzo przyjemne.
Po kilku śmiesznych sytuacjach na rondach i skrzyżowaniach ( ruch lewostronny) dojechaliśmy do świątyni Wat Phra Makathat. Spacerowaliśmy pomiędzy wysokimi budowlami, posągami Buddy i gruzami powalonej przez Birmańczyków świątyni. Miejscem niezwykle interesującym była zniszczona, kamienna głowa Buddy objęta przez korzenie drzewa bodhi. Kolejnym miejscem wartym zwiedzenia jest pałac Wang Luang. Tu mogliśmy wdrapać się na wysokie stopnie świątyń i z góry spojrzeć na otaczającą nas tajemnicę dawnej Tajlandii.
Po mile spędzonym czasie "w historii" zahaczyliśmy o nocne bazary, chińską dzielnicę i jadąc wzdłuż rzeki Pasak, zwiedziliśmy pozostałą część dawnej stolicy.
Kilka godzin w Ayutthay to niewiele, nas jednak czekała przeprawa pociągiem do miasta małp-Lopburi. Korzystając z pomocy konduktora wsiedliśmy do odpowiedniego wagonu i na stojąco, wdychając zapach spalin i ebonitu przebyliśmy półtoragodzinną podróż na północ Tajlandii.