Było już ciemno. Kompletnie zdezorientowani spytaliśmy młodego chłopaka z samochodem czy nie podwiózłby nas do pensjonatu i nie czekając aż się zastanowi załadowaliśmy plecaki i siebie na pakę pojazdu. Zdziwiony całą sytuacją machnął ręką, zarezerwował pokój i już po kilku minutach staliśmy u progu recepcji NETT Hotelu.
Jaszczurki stały się nieodłączną częścią naszej podróży, również i w tym miejscu ich obecność nas nie dziwiła.
Odświeżyliśmy się gorącym prysznicem i ruszyliśmy do dzielnicy małp, których w tej miejscowości ponoć nie brakowało.
Już po niedługim czasie na przydrożnym słupie przemknęła nam przed oczami jedna sztuka. W tym czasie przez ulicę przebiegł gigantyczny szczur, który obwąchując po drodze resztki jedzenia zatrzymał się na małym śmietnisku z drugiej strony drogi. Lopburi do najprzyjemniejszych miejsc nie należało. Doszliśmy do opanowanej przez niesfornych mieszkańców świątyni Phra Prang Sam Yod . Na zwiedzających czekała mała budka z biletami wstępu, której kasjer wydawał się być gościem wśród rozszalałych, młodych małpiątek.
Spacerowaliśmy niepewnie wokół świątyni, obserwowaliśmy figle, psoty i beztroskie zabawy małpich rodzin. Zwierzęta zbliżając się, pokazywały ostre ząbki i wyraźnie dawały znak, kto rządzi na danym terenie. Zachowując szczególną ostrożność zrobiliśmy kilka fotografii i oddychając z ulgą opuściliśmy to mało gościnne miejsce. Świątynia nie była jednak jedynym miejscem ich występowania. Przypatrywaliśmy się rozwścieczonym właścicielom sklepów, którzy kijami przeganiali z dachów zdziwione zwierzęta tworzące gromadę kilkudziesięciu osobników ?małpiego królestwa.
Widok zwierząt terroryzujących miasto wzbudzał podziw dla jego mieszkańców i jednocześnie skłaniał do jak najszybszego opuszczenia miejscowości.
Wróciliśmy po bagaże i ledwo zdążając wsiedliśmy do autobusu zmierzającego ku północy Tajlandii.