Miało być tirem do Moskwy....a było rowerem, samochodem ( do domu :-) ) i kolejnego dnia pociągiem z całym ekwipunkiem ( 2 rowery, 2 duże plecaki, 3 sakwy, namiot itd).
Podróż koszmarna...dziury w podłodze między wagonami, konduktorzy którzy szukali okazji do ściągnięcia łapówki, wszystkie napisy po rosyjsku, chrapanie współlokatorki i obijanie się głowami o rowery przy każdej próbie wyjścia z przedziału. Nie ma co narzekać-i tak mieliśmy dużo szczęścia bo przedziały były 4-osobowe-jedno łóżko zajmowały rowery (jeden bilet dostaliśmy " w prezencie").
W nocy przekraczamy granice z Białorusią...pierwszy raz na leżąco. Dostało mi się "OPR", że stawiam się do kontroli granicznej w majtkach. Każą wychodzić, przetrzepują przedział, szukają " dziury w całym" -mam na myśli rowery i w końcu dają spokój.
Jeszcze tylko wymiana podwozia, od tej pory tory prawie dwa razy szersze niż w Polsce i do Rosji.