Po tygodniu spędzonym w iście królewskich warunkach ponawiamy podróż. Dojeżdżamy do miejscowości Jałga słynącej z jeziora które przedzielone jest od Bajkału jedynie wąską mierzeją ( w najszerszym miejscu 10m). Rozstawiamy namiot na górce z cudnym widokiem i na spacer. Miejsce to słynne jest również wśród miłośników ptactwa....natrafiliśmy na kilka niespotykanych okazów w Polsce. Standardowo już jak wszędzie krowy, a tu doszły jeszcze owce....wszystkie dookoła namiotu.
Sąsiedzi biwakowi poczęstowali nas rybami, więc na obiad zupa "ucha".
Z tego miejsca rozpoczęliśmy też mozolną wędrówkę do jeziora Shara-Nur. Cały czas pod górę, z plecakami i sakwą ( mało komfortowo). I tak 5 godzin. W wiejskim sklepie była tylko jedna 0,5 l butelka wody ( towar w ogóle można było policzyć na 2 łapkach), którą dzieliliśmy na "łyki".
Docieramy do jeziora. Super położenie, góry, wszędzie błoto ( w przewodniku napisane, ze zdrowotne-pomaga na stawy), żółta woda i całe mnóstwo pływających w niej robaczków.
Czekamy aż "biurowi" turyści wyjadą i chlups na golaska do wody. Nasmarowaliśmy się błotem ( zgniłe jaja to delikatnie powiedziane)-pozdrawiamy wszystkich tych, którzy za tą przyjemność płacą w salonach grubą kasę.
Rozbiliśmy namiot i...burczenie w brzuchach. Jesteśmy głodni, a nic do jedzenia nie mamy. Do najbliższego sklepu ( tego w którym prawie nic nie ma) tylko 5 godzin marszu. I nagle podchodzi do nas dziewczyna z pytaniem czy nie zechcielibyśmy wziąć od niej zupy rybnej bo nagotowała za dużo i nie chce jej wylewać. :-) :-) :-) ....to ma farta. Dostajemy jeszcze chleb i kiełbaski z grilla.
Budzimy się, znowu kąpiel i siedząc na ziemi szykuję śniadanie. A tu krzyk! Odwracam się, a za moimi plecami ciekawska żmija czeka na swoją porcję. Spokojnie popełzała do naszych śpiworów, później karimaty i tak sprawdzałaby teren gdyby nie chłopak- tarzan, który patykiem przycisnął jej głowę, owinął wokół ręki i zabrał (papu ?).
Zjechali się turyści. Nadszedł czas łapania stopa, czyli spacer pomiędzy wytaplanymi w błocie ludźmi i pytanie czy nie zabraliby 2 zmęczonych osób. Szybko znajdują się chętni i tak oto lądujemy ponownie w Chuzirze.