Z plaży Kamala do przystani dojechaliśmy taksówką. Jeżdżący po wyspie songhatew z wiadomych powodów podniósł cenę kilkakrotnie. Kierowca zapewniał że to bardzo daleko i dużo paliwa potrzeba :-) . Gdyby wiedział, że drogę tę znamy na pamięć...
Na przystani nie obeszło się bez małych niesnasek. Oczywiście cena jaką znaliśmy z przewodnika okazała się być mocno zaniżona....a raczej cena sprzedających bilety na prom mocno zawyżona. W pobliskim budynku mieściło się kilka firm oferujących przewozy, wszystkie jednak luksusowymi łodziami lub statkami pasażerskimi odpływającymi o odległych porach.
Po długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć odrobinę tańszy transport i już po chwili odpływaliśmy w znanym nam z wczorajszego dnia kierunku.
Ze znalezieniem noclegu na wyspie nie było żadnego problemu. Sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął, dlatego też prawie wszystkie hotele stały puste.
Wędrując od początku wioski do jej końca i później z powrotem natrafiliśmy na wiszącą reklamę małego hostelu. Cena i obsługa do akceptacji i tak też zyskaliśmy dach nad głową na kolejnych kilka dni. O tym, że zapalając światło w nocy byliśmy świadkami rozbiegania się po ścianie wielkich karaluchów nie trzeba pisać-normalne.
Niespodzianką było spotkanie Rosjanina z którym dzieliliśmy hotel na północy Tajlandii, w Mae Hong Song. Takie spotkania od początku naszej podróży nie należały do rzadkości. Dwie Holenderki spotykaliśmy wielokrotnie w różnych miejscach Tajlandii, dzieląć nawet przypadkiem miejsce w autobusie czy pociągu.
Zwiedzanie wyspy rozpoczęliśmy z samego rana. Wstaliśmy wcześnie, aby po kilkugodzinnym spacerku pod górę dostać się do punktu widokowego na zatokę. Krajobraz zapierał dech w piersiach: piękna woda, palmy, kwitnące kwiaty i ptaki.
W tym miejscu na pamiątkowym kamieniu została zapisana notka o zmarłym w wyniku tsunami podróżniku, a w przydomowej kawiarence poza muszlami i typowymi pamiątkami mogliśmy kupić płyty z nagraniami tsunami z rejonów wysp Ko Phi Phi.
Do dziś na plażach można obserować pozostałości po wielkiej fali. Mieszkańcy mówią, że jeszcze miesiąc temu znaleźli ciało ofiary a morze co raz to wyrzuca na brzeg resztki wyposażeń domów: wieszaki, ubrania, zabawki.
Zrobiliśmy kilka fotek, wypiliśmy kawę i tą samą ścieżką rozpoczęliśmy mozolną drogę w dół wyspy.
Chcąc lepiej poznać Ko Phi Phi zdecydowaliśmy się na wypożyczenie kajaków. Już na górze zaplanowalismy trasę przepłynięcia toteż nie gramoląc się zbytnio zapakowaliśmy plecaki do plastikowych worków i odpłynęliśmy w stronę otwartego morza. W zatoce woda była spokoja, jednak za najbliższą górą wiosłowanie po falach zaczęło sprawiać nam małe trudności. Postanowiliśmy odpocząć na pierwszej, większej plaży, zamieszkanej przez.... małpy.
Początkowo dobrze się bawiliśmy: nurkowanie, pływanie, zdjęcia itd. Małp rzeczywiście było dużo, ale zainteresowanych podpływającym po drugiej stronie plaży statkiem z turystami.
Zostawiliśmy wszystko w kajaku i poszlismy wspólnie popływać. W jednej chwili Kuba wybiegł z wody, złapał aparat i zaczął pstrykać zdjęcia. Do naszego transportu dobierała się małpa. Jeszcze tylko ten worek i ten i....wszystko było w strzępach a szczęśliwy rozbójnik uciekł na drzewo z jedynym balsamem do opalania. Długo trwały poszukiwania złodziejki. Skończyło się na poranionymi od drzew nogach i hałasem uciekającym w głąb wyspy małpy.
Do miejsca wypożyczenia kajaków i tym samym zamieszkania dzieliło nas około 2 godzin wiosłowania. W tym czasie bez słonecznej ochrony balsamicznego filtra oraz żadnych pomocnych ubrań czy ręczników słońce wypiekało placki na ramionach i nogach. W odsłoniętym od słońca kajaku dopłynęliśmy do wioski.
Dla mnie żarty się skończyły. Ledwo mogłam chodzić. Atrakcje zaczęły się dopiero nocą, kiedy jęcząc z bólu wsmarowywałam kolejne wartswy maści na poparzenia. Z każdą godziną było coraz gorzej. Przypatrując się raną właścicielki hotelu zaproponowały wizytę u lekarza. Osłonięta ręcznikiem ledwo doszłam do pobliskiego "szpitala". Lekarzem okazała się być nastoletnia Tajka, która delikatnie smarowała nogi maściami i owijała jakimś materiałem. Niewiele pomogło. Bąble stawały się coraz większe, wypływała ropa i okropnie bolało. " Moja Pani Doktor" poleciła powrót do Bangkoku i udanie się do najbliższego szpitala.
Na statek musielismy poczekać do jutra...to były długie godziny. Niestety pokój musieliśmy opuścić dość wcześnie. Chodzenie w takim stanie z ciężkimi plecakami nie miało sensu, dlatego kilka godzin przeczekaliśmy na plaży zasłaniając się przed słońcem wynajętym parasolem i zajadając prażoną kukurydzę i ananasy na patykach.