trochę z drogi :
nadszedł czas na rowerki. Z Moskwy nie było tak ciężko, dokuczały jedynie samochody. Wyobrażaliśmy sobie rosyjskie drogi jako puste, bezludne, nieasfaltowe odcinki a tu niespodzianka: 2-pasmówka a ruch większy jak na naszych autostradach. Dało nam to popalić po około 50 km, więc zjechaliśmy z głównej trasy.
Czas zastanowić się nad zmianą planów. W Rosji nie ma równoległych do głównej drogi mniejszych tras. Tym samym gdybyśmy chcieli przejechać spokojniejszymi odcinkami musielibyśmy nadrobić ponad 100% km całej zaplanowanej trasy!!!! czyli nie 5000km a ponad 10000 :-)
Zatrzymaliśmy się na pierwszy biwakowy nocleg z nowym pomysłem...podjechania części odcinka pociągiem.
Rano dojechaliśmy do miejscowości Ziehtlo-Stal i zapakowaliśmy rowery do wagonu. Tak zleciało nam 150 km :-) do Vladimira (jedna przesiadka-do tej pory nie wiemy dlaczego).
Wsiadamy ponownie na rowery. Jest ciężko, chociaż samochodów znacznie mniej niż za Moskwą. Góry są piękne jak się po nich chodzi, ale jazda rowerami z 40 kg bagażem daje się we znaki. Padamy ze zmęczenia, zatrzymujemy się na nocleg przy stacji benzynowej i słyszymy od ochroniarza:
- tu cyganie mieszkają, jedźcie dalej.
No więc wsiadamy znowu na rowery i pedałujemy 5km. Za krzaczkami głównej drogi rozbijamy namiot, szybki obiad typu instant i spanko. Całą noc po drugiej stronie krzaków kierowcy zatrzymują się " do toalety" więc dziwnym odgłosom nie ma końca :-)
W miejscowości Bogoliubliowo ( czy dlatego że tam kościół piękny? ) zażywamy pierwszej kąpieli :-). Wskakujemy do rzeki na golaska...z drugiej strony podglądają nas przez lornetkę rybacy, ale nic sobie z tego nie robimy. Po tych kilku dniach musieliśmy się w końcu wyszorować. Spotykamy Rosjanina, który kilkanaście lat temu pracował w Sosnowcu-pierwszy objaw życzliwości na trasie :-)
Około 500m dalej zaczynamy łapać stopa...z rowerami. Po 5 godzinach stania zabiera nas kierowca swojej 20-letniej ciężarówki. Podwozi nas 220 km do miejscowości Nizny Novgorod. Próbujemy jechać dalej sami, ale robi sie ciemno a miejscowość jest ogromna. Szukamy noclegu. Z drogi widzimy kościół, jedno spojrzenie i wchodzimy na jego teren. Gdzie jak gdzie ale w kościele mogliby przygarnąć 2 wędrowców :-) Na miejscu okazuje się, że kościół jest otwarty tylko dla grup zwiedzających a księża już dawno się wynieśli. Mimo wszystko wypraszamy na ochroniarzach schronienie. Wpuszczają nas do starych lochów, w których kiedyś musieli mieszkać księża ( tak przynajmniej wnioskujemy po obrazach i relikwiach rozwieszonych na ścianach). Strasznie tu cuchnie stęchlizną. Dostajemy wrzątek na herbatę. Jest tylko jeden mały problem-nie możemy nigdzie wychodzić, tym samym co tu zrobić z potrzebami toaletowymi ? Problem sam sie rozwiązuje-po kilku godzinach mamy już zapełnioną butelkę po wodzie :-)
W nocy coś nas gryzie, ale za to pierwszy deszcz w Rosji nas nie zaskakuje.
O 5 rano budzi nas ochroniarz, musimy wychodzić ( przed przyjściem dziennych pracowników).
Jedziemy za miasto. Z głodu zatrzymujemy się na obiadek, czyli trawnik, butla gazowa, makaron i sos z proszku. Przechodnie patrzą jak na bezdomnych...może by tak kapelusik ustawić na drobne ? :-)
Stajemy na stopa. Po pierwszych 30 minutach zatrzymuje się kierowca. Kuba wyciąga nóż żeby przeciąć sznurki wiążące bagaż. Zastanawiam się co na taki widok musiał pomyśleć nasz Rosjanin a on jakby czytając w moich myślach otwiera bagażnik cały upaprany krwią. Hehe, ciekawe kto bardziej sie bał :-) . Podwozi nas 100km. Szukamy miejsca na nocleg. Nieszczęśliwie trafiliśmy do regionu, który zamieszkują sami cyganie-nie jest przyjemnie ( mimo że bardzo ładnie). Uciekamy stamtąd i stajemy ponownie na stopa. Jest samochód...młody chłopak zabiera nas kawał drogi, 60 km przed Kazań. Cała trasę przeklina i walczy z milicją. Nie bardzo mu to wychodzi, bo już po kilkudziesięciu kilometrach trzyma w ręku mandat za przekroczenie prędkości. To nie jedyne jego wybryki...cały czas zasypia za kierownicą, więc za każdym razem kiedy już prawie wjeżdża na nadjeżdżający z przodu samochód dostaje mocne szturchnięcie :-)