O 5:40 rano zegnamy sie z Jessie i Cam'em i w droge.
W autobusie poznajemy parke jadaca w tym samym kierunku, z ktora los nas niejednokrotnie pozniej zlaczy.
A droga ta to cud swiata. 334 kilometry w glebokim kanionie ( w dole lub na jego szczycie) i caly czas sledzac nurt turkusowej rzeki Min Jiang. Po drodze mijamy miasteczka z ich pieknie ubranymi mieszkancami. Nie musimy zamykac oczu, zeby poczuc atmosfere Tybetu. A do Wyzyny Tybetanskiej jeszcze tylko "kroczek".
Wypadki i korki na drodze powoduja, ze do Songpan dojezdzamy nie po 8 a po 11 godzinach drogi.
Tyle, ze...warto bylo :-)
Mielismy zamiar spedzic tu jeden dzien, ale z pewnoscia ten jeden dzien mocno przeciagniemy.
Kolory, chinscy muzulmanie, gorskie plemiona, gory, osniezone szczyty-wracac do Chengdu czy nie wracac? :-)
Lokujemy sie w malenkim hoteliku i omawiamy z zapoznana parka szczegoly dojazdu do Parku Narodowego Huanglong. Taxi dla 4 osob kosztuje tyle co bilet autobusowy wiec nie zastanawiamy sie dlugo i umawiamy na jutro.
17.10.2007
Jemy wspolne, paskudne sniadanie w "Emma's kitchen" ( w LP pisza, ze to wspaniala kuchnia) i szukamy pojazdu. 200Y za 120 km ( w dwie strony).
W Huanglong robimy numer ze znizka dla studentow i upieramy sie, ze nasza karta ubezpieczeniowa ( Planeta Mlodych-nie polecamy za granica) to legitymacja studencka.
Zadnego zdania po angielsku, nie ma nawet zdjecia, ale pani sprawdzajaca autentycznosc takich kart kiwa glowa na znak, ze je zaakceptuja. Hahaha-1:0 dla bialasow :-)
Za 2 bilety nie placimy 400 a 300Y.
Park Narodowy Huanglong i droge do Songpan zaliczamy do naszej wlasnej listy cudow swiata. Jest przepieknie: kolorowe jeziorka i jesienno-zimowy krajobraz. Na wysokosci 4000 metrow n.p.m. sypie juz mocno snieg, co jeszcze dodaje wszystkiemu uroku. To nasz pierwszy i moze ostatni snieg przez nastepne kilka lat. Balwanow nie robimy, ale sniezki leca w kazda strone :-)
W parku spedzamy okolo 6 godzin ( a grupy tu pstryk, tam pstryk i wio dalej). W drodze powrotnej chmury nieco sie rozrzedzaja i pokazuja 4-tysieczniki w ich calej, osniezonej postaci.
Gdyby tak wybudowac iglo i zostac tu na zawsze.....
18.10.2007
Dzien spedzamy na poznawaniu miasteczka. Wloczymy sie tam gdzie zazwyczaj inni nie dochodza. W malenkich uliczkach, ludzie sa bardziej przyjaznie nastawieni do turystow, a dzieciaki z czerwonymi polachami juz z daleka wolaja hello.
Wdrapujemy sie na jedna ze swiatyn i zostajemy zaproszeni do srodka na modlitwe. Sala wypeniona jest babciami w chustach, z kadzidelkami i zoltymi kartkami w rekach. Z boku ogien do ktorego w trakcie modlitwy kartki te sa wrzucane.
Calosc " udekorowana" biciem w beben i delikatnym spiewem. Magia....
Chwile pozniej wszystko znika bo naszym oczom ukazuje sie zmoczony krwia wielki plac. Lezy na nim kilkanascie zabitych zwierzat po kolei obdzieranych ze skory.
calosci przygladaja sie zwierzeta w klatkach, ktore z pewnoscia czeka ten sam los. W oczach jakow widzimy strach a w naszych przerazenie.
Nigdy o tym nie myslalam...wegetarianizm.....
Jest 20:00 i -1 stopnia. Bryyyyyy.
Jutro jedziemy do rezerwatu Jiuzhaigou oddalonego ponad 120 km od Songpan. Tam juz ponoc 5-tysieczniki.
Jak nas zlapia gliny to bedzie zabawnie :-)...bedzie gdzie uciekac :-)